W Jaskini Śnieżnej

W dniach 12 i 13 listopada miałem okazje spełnić ciche marzenie spędzenia biwaku w jaskini. Pierwszy taka akcja w moim życiu. Akcja rozpoczęła się 11. listopada od wniesienia lin do poręczowania pod otwór jaskini przez Łukasz Mizuri Mazurek i Hrabiego. Następnego dnia Hrabia, Kamil i Łukasz wczesnym rankiem wyruszyli pod otwór żeby zacząć poręczowanie. W tym czasie ja z Anna Sqrl, a Bartosz Brzezinka z Dawid po pracy gnaliśmy na parking i mieliśmy zadanie ich dogonić. Po dotarciu na parking w towarzystwie Ani ruszyliśmy wolnym tempem na szlak. Tak żeby Dawid i Bartosz mogli nas dogonić. Spotkaliśmy się na końcu Wielkiej Polany Małołąckiej skąd w czwórkę szliśmy do odbicia na ścieżkę prowadzącą pod otwór jaskini gdzie rozdzieliliśmy się z Anią, która poszła na Giewont . A następnego dnia miała dotrzeć tutaj żeby pomóc w niesieniu lin. My udaliśmy się pod otwór jaskini. Po przebraniu w strój ruszyliśmy w pościg za resztą ekipy, która robi ciężką robotę. Doganiamy ich przed tzw. Wodociągami skąd już całym składem idziemy na suchy biwak. Tam ustalamy dalszy plan działania. Łukasz ze względu na kontuzje zostaje na biwaku, a w raz z nim Kamil. Reszta ekipy po szybkiej regeneracji postanawia dotrzeć do syfonu dziadka. Ze względu na większe doświadczenie i znajomość jaskini na szpicy ustawił się Bartek. W dość dobrym tempie dotarliśmy do błotnych łaźni. Tam niestety pobłądziliśmy i musieliśmy się trochę cofnąć. Po przestudiowaniu planu i opisu poszliśmy dalej. Dla mnie niestety droga skończyła się niewiele dalej. Aby dotrzeć do Dziadka trzeba było się przecisnąć przez szczelinę na znacznym odcinku około 100m. Obiektywnie patrząc szczelina do przejścia dla człowieka mojej postury. Subiektywnie jednak na ten czas była nie do przejścia. O ile trasa prowadziła w bok to jeszcze jakoś szło, ale za moment trzeba było się zsuwać tą szczelina w dół, a jej powierzchnia była pokryta błotem i gdy ktoś z ekipy powiedział, że powrót będzie p....any tzn ciężki to psychika odmówiła dalszej współpracy. Po szybkiej konsultacji postanowiłem zawrócić i czekać na chłopaków przy wlocie do błotnych łaźni. 1 godzina 15 minut w samotności kilka set metrów pod ziemią. W towarzystwie ciemności wilgoci i dźwięku spadającej wody która co jakiś czas tworzy dźwięki przypominające odgłosy jakby już chłopaki wracali. Przepocony czekający w jednym miejscu powoli zaczynam tracić ciepło, które powstało podczas poruszania. Uzupełniam paliwo na powrót do biwaku. Wypijam herbatkę zjadam batona. I czekam cierpliwie. Mam telefon wiec studiuje plan jaskini. Jakoś czas leci. Wołam, krzyczę śpiewam nikt nie odpowiada nikt nie słyszy. Wyłączam latarkę. Ciemność i dźwięk wody. Totalna ciemność. Najciemniejsza noc bez gwiazd i ksieżyca nie dorówna tej ciemności. Po godzinie takich zabaw już się niecierpliwie powinni juz niedługo być. Co jakis czas nawołuje. Aż po którymś razie jest odpowiedź. Pojawia sie swiatełko czołówek kompanow. Pytam jak było? Prze....ane. W całym składzie wracamy do biwaku. Po północy zameldowaliśmy się na biwaku. Łukasz z Kamielem zadbali o ciepłą wodę. Posililiśmy się. Wypiliśmy ciepłe napoje o położyliśmy się spać. Rano obudziło mnie światło wstającego Łukasza. I szelest śpiworów. Przygotowałem sobie herbatkę do termosu i batony na droge. Łuaksz Hrabia i Kamil ruszyli pierwsi w stronę otworu. My za nimi półgodziny póżniej. Naszym zadaniem było zdeporeczować liny i wydobyć je na powieszchnie. Z małymi przygodami przed 14 byliśmy już na zewnatrz. A jakies 3 godziny później na parkingu. Po drodze dołączyła do nas Ania i troche odciażyła plecki. Dziękuję całej ekipie. Dla mnie to było cenne doświadczenie. I spełnienie marzeń i lęków.
Konrad