Lodospad na Małej Cisówce

22.0102024
Lodospad na Małej Cisówce WI 4 / II.
W zespole Ania , Zbyszek i Konrad.
Dobrze wspominając ostatnią wspinaczkę na Małej Cisówce która odbyła się w towarzystwie Kamili i Zbyszka, postanowiliśmy dzisiaj powtórzyć przygodę, dzisiaj przedstawicielem płci pięknej była Ania.
Z drogi w dolinie Białej Wody było widać że u góry coś się wylało więc z nadzieja na dobrą zabawę szybko przystąpiliśmy do wspinaczki. Honory prowadzącego nie kto inny jak prezes.
Widać że po przyjeździe z ciepłych krajów chłop był spragniony wspinaczki. Warunki lodowe na pierwszym wyciągu słabe. Na początku śnieg potem lekka polewka, jakaś gruba warstwa umożliwiająca wkręcenie śruby w kilku miejscach, ale asekuracja wątpliwa. Jednak to nie przeszkodziło prezesowi w rozpędzeniu się i minięciu stanowiska po którym wszedł w teren bardziej drytoolowy aby zakończyć wyciąg kilka metrów nad stanowiskiem na przypadkowej kosówce.
Po dotarciu do Zbyszka pogratulowałem psychy. On skromnie powiedział, że to dzięki szkoleniu drytoolowym z Pawłem tak dobrze mu poszło.
Na drugim wyciągu nie doświadczyliśmy grama lodu. Tylko krucha skała i zmrożony piarg. Na trzecim pojawiło się trochę lodu ale bez możliwości wspinania więc obeszliśmy go po trawkach wyprowadzających nas pod gwóźdź programu. Lód z dołu wyglądał przyjemnie i zachęcająco.
Po krótkiej wymianie zdań stanęło na tym, że honory prowadzącego dalej pełni Zbigniew.
Po wejściu w lodospad można było zauważyć, że hiszpański temperament lekko się wyziębił. Ruchy stały się czujne. Koło nas co chwilę przelatywały kawałki kruchego lodu odpryskujące od lodospadu.
Po dotarciu do półki założył auto na zastanym tam abłakowie. Nogi już odmawiały mu posłuszeństwa i zostały mu tylko cztery śruby przed spionizowanym lodem. Który z dołu wyglądał na łatwy. Po zachętach chciał spróbować przeć do góry jednak w ostateczności odpuścił.
Ania pozwoliła mi iść jako drugiemu. Po wejściu w lód z górną asekuracją jakoś mi szło ale czuć było że lód nie jest przyjemny. Starałem się szukać dziur po poprzedniku żeby haczyć w nich dziabkę. Gdy ich nie znajdywałem to przy każdym uderzeniu czekana najpierw odpadał kawał lodu i dopiero po kolejnych kilku uderzeniach czuć było że dziaba siedzi tak jak powinna. Nie napawało mnie to optymizmem wiedząc, że za chwilę będę musiał prowadzić.
Będąc już na stanowisku, Ania widząc co się dzieje, zakomunikowała nam żebyśmy sobie dalej szli sami. Jak zakomunikowała tak też chcieliśmy zrobić.
Tak naprawdę chciałem już jechać w dół ale podjąłem próbę. Z dziwnym, do tej pory niespotykanym lękiem gdzieś z tyłu głowy. A może to podszepty anioła stróża.
Mówię sobie dobra trzeba iść. Biorę dziaby w rękę i wbijam w lód nad sobą. Jest dobrze siedzą fajnie. Ale okazało się że wziąłem dziabki Zbyszka więc musze je wyjąć i poprawić swoimi. Lud który z dołu wydawał się na prosty okazał się pionowy i przytłaczający. Podszedłem kawałek, wkręciłem śrubę dopiąłem się. Wyszedłem jeszcze kawałek. Szukałem dogodnego miejsca na wbicie czekana. Znalazłem pancerną szczelinę w lodzie ale aż tak pancerną, że nie mogłem go wyjąć. Po wyjęciu myślę sobie olej szczeliny wal w ścianę dziaba siądzie i będzie dobrze. Walnąłem. Bryła lodu odstrzeliła i uderzyła mnie w uda. Z tyłu głowy anioł krzyczy żeby odpuścić. Posłuchałem. Zszedłem do Zbyszka.
Zbyszek stwierdził, że podejmie jeszcze próbę. Jest zgoda.
Przekazałem mu szpej. Wystartował. Obrał fragment lodu na lewo od tego którym ja szedłem. Przy jednym z pierwszych uderzeń odpada duża bryła lodu. Już z mojej strony nie ma zgody. Chce odpuścić ,myślę sobie za dużo ostrzeżeń. Odpuszczamy i zjeżdżamy kilkoma zjazdami do startu drogi. Tam Ania wyciąga wałówę i oddajemy się uczcie. W drodze powrotnej do samochodu czuje lekki niedosyt i złość że odpuściłem. Ale gdy to piszę to się cieszę. Siedzę obok Ani, na stoliku piwko bezalkoholowe, a na nogach ciepłe kapcie.